» Artykuły » Felietoniki » Felieton: Avatar okiem gracza

Felieton: Avatar okiem gracza


wersja do druku

Nie, nie zauważyłem tej – tak zwanej – 'rewolucji'...

Redakcja: frastie

Felieton: Avatar okiem gracza
Być może macie wątpliwości: co tekst o nowym dziele Camerona może robić w dziale konsolowym? Czy komuś się przypadkiem nie pokręciło, że wrzucił go tutaj zamiast do filmowego zakątka Poltera?

Spokojnie, wszystko pod kontrolą.

Będąc graczem od lat z zaciekawieniem patrzę na ewolucję gier komputerowych – ich dojrzewanie do miana samodzielnego medium, wykraczanie poza formułę niezmąconej niczym zabawy. Cyfrowa rozrywka długo traktowana była jako niewydarzona, uboga siostra kina. Autorzy przez kolejne lata zdradzali wyraźny kompleks niższości, który zaleczyć miało tworzenie filmów interaktywnych, czyli tworów, które ani filmowe nie były, ani pograć zbyt intensywnie nie pozwoliły. Swoistą rewolucją okazał się być Metal Gear Solid, który udowodnił, że wykorzystanie kinowych technik narracyjnych czy efektów może być tylko zabiegiem, elementem rozwoju indywidualnego języka gier. Formuła filmu przestała być niedoścignionym wzorcem. Dziś designerzy gier już bez kompleksów coraz śmielej eksplorują możliwości, jakie daje im tworzenie interaktywnej rozrywki.

Tymczasem kino, choć jeszcze nie kiwa się nad grobem, wydaje się powoli dochodzić do granic swoich możliwości jako medium. Ma prawo, w końcu posiada swoje lata. Specjalistom z Hollywood pozostaje więc zerkać, co tam za miedzą i włączać do swoich produkcji to, czym obecnie interesuje się ich target. A target gra na konsoli bądź pececie. I to dużo. Właśnie grom, jako źródłu inspiracji do filmów, poświęcony będzie niniejszy tekst – a że potrzebny nam aktualny przykład, oprzemy się na Avatarze.

A jak gry mogą inspirować filmowców? Różnorako. Mogą inspirować bezpretensjonalnie, rozrywkowo i z dużą dozą autodystansu. Dzięki temu powstają takie produkcje jak obie części Adrenaliny, w których brakuje tylko paska energii bohatera w rogu ekranu. Mogą też inspirować do tworzenia dzieł wtórnych, ale lansowanych na kinową rewolucję. Którą to rewolucją Avatar, bo oczywiście o nim mowa, nie jest. Bo ja, panie Cameron, już grałem w takie rzeczy dziesiątki razy, ale wtedy przynajmniej sam trzymałem pada.

Nie widzę sensu rozwodzić się nad filmowymi aspektami dzieła – od tego jest stosowny dział Poltera. Warto jednak nadmienić, że gigantyczna promocja uprawiana za mega budżet przez cały poprzedni rok wtłaczała nam w głowy, iż czeka nas przewrót w kinie. Dlatego że kreacja świata. Dlatego że całość niemal generowana komputerowo. Dlatego że w 3D. Głębię fabuły i autentyzm psychologiczny postaci przemilczano. Jakoś dziwnie skupiono się na częściach dzieła, które ani nowatorskie nie są, ani aż tak bardzo nie wiązano ich dotąd z filmem.

Zacznę może od techniki 3D. Rozpoczął się szał. Teraz, po Avatarze, nie ma już sensu robić nieprzestrzennej produkcji, bo to już passé. Tylko gdzie tu novum? Trójwymiarowe produkcje, co prawda niszowo, ale powstają od dekad. W ostatnich latach pojawiło się ich więcej, więc gdzie progresja? Ba, rozrywka interaktywna poszła przecież dalej jakoś tak przed piętnastoma laty. Pomijam gry pokroju Magic Carpet, które sprzedawano z okularkami umożliwiającymi po włączeniu specjalnego trybu grę w prymitywnym 3D. Już te naście lat temu był boom (fakt, że okazał się być niewypałem) na hełmy wirtualne, w których wizjery wyświetlały dla każdego oka stosowny obraz, dając w efekcie złudzenie przestrzeni. Sesja w Dooma na takim hełmie przyprawiła mnie swego czasu o szok i zawrót głowy. Skucha, panie Cameron. To już było.

Co w takim razie? Kreacja świata? Cały świat z własnym ekosystemem, rasą inteligentnych humanoidów i zwierząt różniących się od tych ziemskim głównie tym, że mają dodatkową parę łap? Marketingowcy dobrze się napracowali, żeby zrobić ludziom wodę z mózgu. Najsmutniejsze jest to, że w dużej mierze się udało. A Władca Pierścieni? Przecież tam Jackson dokonał cudu, tworząc świat, który nigdy nie istniał. Ktoś odpowie – w rzeczywistości i w filmach nie, ale w prozie Tolkiena i owszem. No dobra, to może inna trylogia – Gwiezdne Wojny? Kreacja świata barwniejsza, pełniejsza, bo niedotycząca tylko jednej planety, głębsza, bo i ras inteligentnych więcej i nie tylko wygląd i języki je różnią, ale często nawet aparat mowy umożliwiający jedynie ryczenie bądź bekanie. W dodatku tam prawie wszystko jest wyjaśnione – nawet jeśli pozornie nie ma racji bytu. Nie ma sytuacji, że góry unoszą się w powietrzu, bo to odpowiada wizji artystycznej reżysera. No ale i Gwiezdne Wojny, i Władca Pierścieni to produkcje, które nie wbiły się aż tak do mainstreamu jak nowe dzieło Camerona, o czym świadczy choćby skala wpływów z kin.

To ja może wrócę do gier. A co z Gears of War? Mamy Serę, planetę gdzieś w bardzo odległej galaktyce, o własnej historii, technologii i architekturze. Są dzieje konfliktu z futurystycznymi orkami, które wypełzają z jam w ziemi, by zacząć niekończącą się wojnę z gatunkiem ludzkim. Bohaterowie mają własne opowieści, których w grze nie pokazano w pełni, ale zostały przynajmniej zasugerowane. Są to ludzie – może nieco komiksowi – ale jednak z krwi i kości, z emocjami i pragnieniami, tacy, którzy popełniają błędy, lecz chcą je naprawiać. Są jacyś. Coś o nich wiemy. Słucha pan, panie Cameron? Pewnie, że nie. Pan wie swoje. Kolejny przykład? Halo. Można narzekać, że z zieloną puszką na sterydach nie da się identyfikować, ale całej trylogii (i dodatkom) nie można odmówić epickości. To wielka, międzygwiezdna batalia pełna rozmachu, która nie ustępuje poziomem kreacji Avatarowi ani na krok. Na marginesie – czy tylko mnie te małe helikoptery z filmu Camerona kojarzyły się z Hornetami z Halo 3? Dość już z X360. To może przykład z platformy Sony? Polecę tym samym tropem – też będzie shooter. Seria Killzone – kolejna pełna rozmachu wojna ze swoimi punktami zwrotnymi, swoimi bohaterami, z lokacjami, które mają własny charakter, gdzie przemieszano wątki ze znanej nam historii z fantastyką i wyszło coś zupełnie nowego. Nie wiem zresztą, dlaczego powołuję się tylko na świeższe produkcje, w końcu dla graczy to też nic nowego. Przemyślaną koncepcją 'innego świata' prawie 20 lat temu porażał już Another World.

Co w takim razie robi jeszcze w filmie wrażenie? Wysokiej jakości grafika komputerowa, którą wykorzystano do wykreowania tego, czego nie ma. Wow. Normalnie jestem pod wrażeniem. Powaga. Przyznać trzeba Cameronowi, że wykorzystując komputery wyważył zamknięte drzwi. Tylko że miało to miejsce jeszcze przed Avatarem - tego samego roku, w którym ukazał się wspomniany Another World, nakręcił Terminatora 2. Wtedy pokazał do czego można wykorzystać CGI. W pełni moc komputerów wykorzystał dopiero Matrix, a po nim produkcje w całości powstające na blue boxach. Ewolucję zakończył prawie dziesięć lat temu Final Fantasy: the Spirits Within pokazując, że generowani cyfrowo aktorzy mogą być niedługo fotorealistyczni. Wtedy wydawało się, że już są. Od tamtego czasu kolejne produkcje 'z komputera' podwyższają tylko poprzeczkę. Avatar podniósł ją jedynie na jeszcze wyższy poziom, tylko że mnie jako graczowi jakoś szczególnie dobrze to nie robi. Z komputerową grafiką obcuję niemal na co dzień, grając na konsoli. Oszołomił mnie swego czasu krajobraz morskiej planety w pierwszym Mass Effect. Poraziły autentyczne lokacje, po których można się wspinać w Assassins Creed 2. Trudno jest mi zapomnieć wrażenie, jakie zrobiło zamczysko wyłaniające się zza zaśnieżonej góry gdzieś na początku Devil May Cry 4. Motion capture bohaterów Uncharted 2 walnął mnie w czoło tak mocno, że zapomniałem, że patrzę na grę. To co wyczynia z mimiką bohatera Heavenly Sword Andy Serkis to w ogóle zupełnie indywidualny poziom mistrzostwa. I ja mam być pod wrażeniem grafiki z Avatara? Sorry, James. Za dużo gram na konsoli i zbyt płynny dla mnie jest rozwój grafiki komputerowej, bym padł na kolana.

Może to za mało, żeby porównywać tę grę... ten film do gry. Pozostają jeszcze dwa aspekty. Pierwszym jest konstrukcja dzieła, która po prostu 'growością' bije mnie w twarz. Najpierw mamy intro, gdy Jake Sully trafia na Pandorę, potem poznajemy realia i dowiadujemy się, czym są avatary. Po podłączeniu bohatera do smerfa zaliczamy tutorial – koordynacja ruchowa, chodzenie, bieganie, skakanie, pierwsze starcie z lokalnym monstrum, zwrot akcji, wkręcamy się w fabułę. Czy raczej coś, co udaje, że jest fabułą, żeby się krytycy nie czepiali. I tak się czepiali, mogli ją sobie w filmie darować. Nieważne. A więc jesteśmy po tutorialu, wiemy jak się ruszać bohaterem, wchodzimy w fazę uproszczonego erpegowego rozwoju postaci w sandboxowej przestrzeni. Coś jak w Assassins Creed 2. Rozwijamy zdolność komunikacji, poznajemy lepiej świat, dostajemy itemy, uczymy się nimi posługiwać, levelujemy, zwiększamy skilla bojowego, dostajemy więcej hitpointów itd. Uczymy się jeździć na sześcionogich rumakach, przechodzimy testy, próby (czyli subquesty), by ostatecznie obłaskawić wredne ptaszysko. Potem jest sekwencja motywujących spiczy, też w stylu erpegowym. Jednak w grze – zamiast odnieść skutek – najpewniej zaowocowałyby co najmniej ujemnymi XP albo nawet ukamienowaniem bohatera przez jego rozmówców i zakończeniem zabawy. By nie spoilerować pominę kwestie fabularne i przejdę dalej. Po etapie rozwoju bohatera i rozkręcenia akcji dochodzimy do epickiej sieczki, która wypełnia chyba 1/3 filmu. Jest masowa walka (z elementami planowania taktycznego), jest potyczka z Wielką Machiną (rozgrywana za pomocą serii szybkich QTE), która w normalnej grze byłaby traktowana jako walka z mid-bossem, jest wreszcie na końcu etapowa walka z bossem. Finał, outro, piosenka i lista płac. W efekcie całość to 3-godzinny filmik z gameplayu pozbawiony możliwości interakcji. Po prostu patrzymy jak ktoś gra za nas. I to momentami mocno nudzi.

Pozostaje mi drugi growy aspekt, o którym nie wspomniałem. Tak naprawdę ten film to historia o gamingu. Klasycznym hardkorowcem jest oczywiście sparaliżowany Sully, jego postacią – avatar. Gość niczym koreański nastolatek zatraca się w świecie gry, który jest piękniejszy od rzeczywistości. W końcu w grze może chodzić, a dzikie zakątki Pandory przedstawiają się dużo ciekawiej niż baza, do której jest uwiązany. Nowe uniwersum wciąga, uzależnia, facet zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. Przestaje się myć, golić, nie chce mu się jeść, najważniejsze jest dla niego być w skórze niebieskiego klona i realizować swojego questa. Aż dziw, że ma twarz Sama Worthingtona, a nie pryszczatego małolata w kraciastej koszuli. W tym przypadku gra okazuje się być dosłownie rozumianymi wrotami do Lepszego Świata, możliwością przeniesienia egzystencji na inny poziom. Gloryfikacja World of Warcraft? Nie sądzę. Prędzej Cameron kombinuje już nad dalszym etapem swojej wyimaginowanej rewolucji, kiedy to będziemy zamykać się w podtrzymujących życie kokonach, podpinać układ nerwowy przez łącze USB do serwera i w binarnym świecie w stylu lepiej dopracowanego Second Life żyć życiem pięknych, bogatych i wiecznie młodych. Może będzie to świat Pandory. Może Dzikiego Zachodu. Może feudalnej Japonii. Ale to już czysta hipotetyka. Najważniejsze, że postać Sully'ego nie kończy zgonem z niedożywienia, ufajdana własnymi fekaliami wewnątrz terminalu sterującego avatarem. Zamiast tego ratuje świat. Czyżby zmieniał się coraz bardziej kulturowy stereotyp gracza? Wyraźnie tak, tylko mało kto zwrócił na to uwagę, rajcując się w tym czasie 'pięknem i bogactwem' wykreowanego w głowie reżysera i na stacjach graficznych świata Pandory.

Podsumowując – nie, nie chylę czoła. Doceniam wysiłek i setki, jeśli nie tysiące godzin, spędzonych nad urzeczywistnieniem wizji Camerona. Wizji, która była jego marzeniem - i jako film jest dla mnie właśnie realizacją marzenia bogatego i wpływowego gościa, która to realizacja nie robi mi ani dobrze, ani źle. Pozostaję fanem obu części Terminatora czy Obcego, ale do Avatara raczej nie wrócę. Czekam natomiast na gry, które będą tak wyglądać. Może nie będą miały bardziej skomplikowanej fabuły, za to dadzą mi możliwość czynnego uczestniczenia w przygodzie. Takie gry się pojawią, i to wkrótce. Nie będzie im towarzyszył ogólny szał, że mamy do czynienia z rewolucją (nawet jeśli będą w 3D), bo to po prostu kolejny etap ich rozwoju, który w końcu nadejdzie. Raczej szybciej, niż później.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Avatar



Czytaj również

Żmudna sztuka światotwórstwa
Czas na wycieczkę po światach wyobrażonych
Tajemnica Zielonego Królestwa
Epickość najwyższych lotów
- recenzja
James Cameron’s Avatar: Gra komputerowa
Ekspedycja w nieznane
- recenzja
Avatar
Dialog między Iuliusem, Medeą a Scobinusem

Komentarze


arakin
   
Ocena:
0
Świetny artykuł. Nie mam nic więcej do dodania :)
18-11-2010 17:42
Morel
   
Ocena:
0
Art baaaardzo fajny - kawał porządnej i dobrej roboty!
18-11-2010 18:10
von Mansfeld
   
Ocena:
0
...dzięki temu artykułowi wiem, że nie warto iść na Avatar. ;) Bardziej opłacać się będzie rozbudowanie architektury kompa i kupienie jakiejś nowej gierki akcji.
18-11-2010 18:16
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bardzo dobra robota, podziwiam.
18-11-2010 22:06
996

Użytkownik niezarejestrowany
    Nuda i lipa
Ocena:
+9
Tymczasem kino, choć jeszcze nie kiwa się nad grobem, wydaje się powoli dochodzić do granic swoich możliwości jako medium.

LOL. Generalnie tu odpadłem, ale neishin linkował to przemęczyłem dalej.

Artykuł jest próbą brylowania poprzez postawienie wydumanej tezy a następnie zgrywanie erudyty przy obśmianiewaniu jej. Avatar jest rewolucją, ale tylko w warstwie produkcyjnej i nie chodzi tu o 3D (choć tu ma sporo do powiedzenia). W pewnym momencie bezwładność hajpu doszła do takiego etapu, że po filmie ludzie marudzili, że nie wypaliło im oczu, że seans w kinie nie wyleczył raka. Jeśli idzie o treść to miało być wielgaśne kino w oldskulowym stylu - epickie, z płytkim morałem, widowiskowymi scenami, wątkiem miłosnym itd. Cel zrealizowany w 100%.

Że 3D było w grach... super, ale o co chodzi? Wjazd pociągu na stację był zanim wynaleziono tranzystor. O kurcze ale staroć. Przestańmy robić filmy. I gry komputerowe. Autor zaplątał się w sweterek.

Kreacja świata? A kto powiedział, że Tolkien i Lucas tego nie robili? A kto w to uwierzył? Znowu ten żałosny chwyt - postawić głupią tezę a potem radośnie ją obalić.

No ale i Gwiezdne Wojny, i Władca Pierścieni to produkcje, które nie wbiły się aż tak do mainstreamu jak nowe dzieło Camerona, o czym świadczy choćby skala wpływów z kin.

Jezusie niebieski... Avatar skosił niecałe 3 mld. w kinach. Z Blu-Rayem, grami, albumami do kolorowania i całym szajsem może dobił do 4 mld. Gwiezdne wojny w/g szacunków z przed kilku lat zarobiły 20 miliardów. Więc o czym kolego mówicie?

Jedziemy dalej... aż byłem ciekaw czy będzie o Halo i GoW. Odsyłam do Terminatora i maszyn Hunter Killer. Może wariat ze mnie ale T2 jest z 1991 roku, a Halo z 2001. Więc znowu na moje oko ktoś tu się nie może wyplątać ze sweterka. Wtórność w CAŁEJ twórczości to standard. W kinie, grach komputerowych, literaturze i muzyce. Get a helmet

Spirits Within... Avatar... Racja, w sumie żaden postęp. Heavenly Sword ten sam poziom. Nie mam pytań.

"Konstrukcja dzieła" jest zestawiona w tak banalny sposób, że pierdylion filmów jest bardziej "growych". Znów chciałoby się spojrzeć na Terminatory, które są sekwencjami pościgów, a T2 to na konstrukcyjnie remake T1.

Hipotetyki komentować nie mam sił. Myślę, że Cameron nie będzie dziś płakał w podusię, bo nie padłeś na kolana :) Tekst razi banałami, płycizną na miarę scenariusza Avatara i straszliwie banalnym chwytem, rodem z naszej polityki - kreowania durnej tezy i pastwienia się nad nią. Na bloga to może by i pasowało, ale jako tekst hucznie zwany felietonem jest po prostu niedojrzały.

Ostatnio nabieram alergii na teksty w sieci usiłujące być felietonami. Polecam poczytać papierowe felietony.
18-11-2010 23:13
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Cravenie,
ale Ty jesteś fanbojem Avatara.

Czy naprawdę warto kruszyć o niego kopię przy każdej okazji?
19-11-2010 04:42
~Stefan

Użytkownik niezarejestrowany
    Niestety kiepsko
Ocena:
+1
Craven, zgadzam się w 100%.

Drażni mnie jeszcze porównywanie złożoności fabularnej jednego filmu do całych serii, trylogii itp. Albo porównywanie 1:1 albo trzeba poczekać te pięć lat na A2 i A3 i wtedy zrobić to uczciwie.
19-11-2010 05:11
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Kiedy ja tu bardziej atakuję tekst niż bronię Avatara.

Zaakceptowałem już tą okrutną prawdę, że nie każdemu się podoba ;)
19-11-2010 12:26
dzemeuksis
   
Ocena:
0
Uhhh, cośtam może w tym jest, ale kawałek o tym, że świat przedstawiony w Gwiezdnych Wojnach jest bardziej spójny od tego w Avatarze, bo

tam prawie wszystko jest wyjaśnione – nawet jeśli pozornie nie ma racji bytu. Nie ma sytuacji, że góry unoszą się w powietrzu, bo to odpowiada wizji artystycznej reżysera.

jest..., hmmm..., o, już wiem: odpowiada wizji autora felietonu.
19-11-2010 12:38
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A racja, to już z bólu przemilczałem, bo akurat "wyjaśnienia" gwiezdnowojenne to kpina, ale to fantasy, choć uwielbiam SW. Avatar ma pysznie przemyślany świat, nawet jeśli mocno naciągany miejscami.

Zabawne, bo scena z dodatkowym wyjaśnieniem latających gór wyleciała, bo była zbyt łopatologiczna. Jak widać niektórym by się jednak przydała.
19-11-2010 13:34
Malaggar
   
Ocena:
0
BTW, żeby porównać mimo wszystko język, jakim gadają smurfy do "ota buta Solo" jakim gada Greedo i reszta kosmitów w SW (a o których to "językach" wiadomo, że w większości aktorzy/statyści mówili co im do łba przyszło), to trzeba być... mistrzem.
19-11-2010 15:27
~Galathar

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Craven, Avatar dobił do prawie 3 mld z samego wyświetlania w kinach. To ile zarobi jeszcze zależy od dwóch czynników tego, czy będzie kontynuacja i tego czy marketingowo potencjał ten (nie mniejszy jak w przypadku Star Wars) zostanie wykorzystany. Wszystko zależy od gadżeciarstwa, etc. - Avatar miał doskonały start by stać się amszynką do zarabiania kasy. Jeśli zaś chodzi o porównywanie Star Wars, Władcy Pierścieni i Avatara w ten sposób, w jaki to się tutaj czyni, to ja pozostaję mocno sceptyczny - po prostu argumentacja nie klei mi się w ogóle.
Dodam może jeszcze od siebie dwie rzeczy:
1. Avatar był rewolucją, nawet jeśli nie techniczną i w sposobie produkcji filmowej (sic!) to na pewno jeśli chodzi o podejście filmowców do technik 3D. Okazało się, że można i że się opłaca...
2. Teza o wyższości gier 3D nad filmami 3D jest do D, bo jeśli przyjąć kryterium "pierwszeństwa" to jednak film, a nie gra. Jeśli zaś przyjąć, że gry trójwymiarowe (a virtual reality to co?:P) są lepsze bo interaktywne, to czemu Avatar zarobił te 3mld? Nie chodzi o medium. Chodzi o wrażenia.
3. Ktoś tu zapomina o Terminatorze 3D - ale to tak na marginesie
20-11-2010 01:15
Siman
   
Ocena:
+2
Bezładny bełkot udający felieton udający tekst analityczny.

+66 Craven.
Mam tę samą alergię.
21-11-2010 21:16
Gonz
   
Ocena:
+1
tekst analityczny? chyba się obrażę.

Craven - nie zrozumiałeś tekstu. nie chodzi o to że Avatar to nie rewolucja (chyba że w kwestiach marketingowych). chodzi o to że to prosta gra z dobrą grafiką gdzie zabrano mi pada. przepraszam że piszę to tak łopatologicznie.

z mojej strony EOT, bo i tak każdy wie swoje.
21-11-2010 21:49
Siman
    @Gonz
Ocena:
+1
Jeśli definiujesz "growość" jako schematyczność konstrukcji fabularnej, tworzenie własnych światów i bycie eyecandy*, to owszem, Avatar jest grą bez pada. Ale to dziwna definicja, bo Gwiedne Wojny w takim układzie były "growe" w chwili, gdy gry wideo znajdowały się w raczkującej fazie rozwoju. Wiec ktoś tu ma problem z pojęciem "wtórności" IMO.

Poza tym, faktycznie, jest gorzej niż myślałem. W felietonie padają dwie niezależne od siebie tezy, obie wydumane, a w dalszej części tekstu autor nie potrafi się zdecydować, którą akurat obala. Bełkot do kwadratu.


*Swoją drogą, ciekawe, że w tej definicji występują skrajnie oddalone od siebie zjawiska, które łączy jedynie to, że wszystkie występują w Avatarze i w NIEKTÓRYCH grach (znajdź mi światotworzenie w FIFie albo serii Total War). Coś dziwnie wybiórcza ta definicja.
21-11-2010 22:23
Malaggar
   
Ocena:
0
(znajdź mi światostworzenie w FIFie albo serii Total War W Fifach ktoś tworzy alternatywną rzeczywistość w której Polacy umieją kopać piłkę, a w Total Warach masz armaty na słoniach i zwiadowców z czapkami niewidkami kryjących się na równej jak stół równinie ;)
Nie jest to aby alternatywna rzeczywistość?;)
21-11-2010 22:26
Gonz
   
Ocena:
0
@Siman - w sensie stawiam sobie tezy które sam potem obalam? i Ty mi w tym samym akapicie zarzucasz bełkot?

nie przypominam sobie definiowania 'growości', co najwyżej strzelam odnośnikami. BTW zacytuj fragment o Fifie albo TW to chętnie rozwinę co mają te pozycje wg mnie z Avatarem wspólnego.

zresztą, zamykając chyba temat z mojej strony - ja zależności i możliwe wpływy widzę. poproszę o racjonalne (oraz pozbawione jadu) wytłumaczenie udowadniające że grami Cameron się nie inspirował. wtedy pogadamy.
21-11-2010 23:16
Siman
    @Gonz
Ocena:
+2
"@Siman - w sensie stawiam sobie tezy które sam potem obalam? i Ty mi w tym samym akapicie zarzucasz bełkot?"

Tak, owszem, stawianie tez w artykule tylko po to, by móc je później "zręcznie" obalić uważam za bełkot. Tak cię to dziwi?

"nie przypominam sobie definiowania 'growości', co najwyżej strzelam odnośnikami."

No i właśnie w tym problem. Najpierw stawiasz tezę, a później bierzesz za przykład cokolwiek ci do głowy przyjdzie. Jeśli wyciągnąć z tego jakąś syntezę, to wychodzi nam niespójny zbiór elementów, którego jedyną cechą wspólną jest podobieństwo Avatarem. Bełkot właśnie.

Felieton jest luźną formą literacką, ale to nie jest równoznaczne z pisaniem metodą strumienia myśli. Przynajmniej, jeśli zamierzamy to pokazać ludziom.

"zacytuj fragment o Fifie albo TW to chętnie rozwinę co mają te pozycje wg mnie z Avatarem wspólnego."

Przeczytaj mnie proszę jeszcze raz, ze zrozumieniem, to chętnie odpowiem.

"zresztą, zamykając chyba temat z mojej strony - ja zależności i możliwe wpływy widzę. poproszę o racjonalne (oraz pozbawione jadu) wytłumaczenie udowadniające że grami Cameron się nie inspirował. wtedy pogadamy."

Absurdalna prośba.

Raz, że ja do głowy Cameronowi nie wejdę. Może do zrobienia latających wysp zainspirował go Mario. Albo spadające klocki z Tetrisa, czort wie. Na tej zasadzie możemy mu zarzucić dowolną inspirację i powiedzieć: "udowodnijcie, że nie inspirował się hardkorowym porno, to pogadamy". Dopóki nie znajdzie się w serwisie ktoś, kto ma numer do Jamesa i nie zadzwoni z pytaniem, co mu do łba strzeliło, jak pisał scenariusz, argument jest nie do zbicia w zasadzie.

Po drugie: hola, hola, przed chwilą była mowa o "grze bez pada", a teraz spadamy do kategorii "inspiracje"? Wspinany przez ciebie Tolkien pisząc Władcę inspirował się kilkoma mitologiami i eposami, a mimo stworzył dzieło nowatorskie i oryginalne. Podobnie Lucas wojny z Imperium galaktycznym, ani autorzy Gears of War swoich futurystycznych orków z powietrza nie wyciągnęli. Każde dzieło kultury ma kilometrową listę świadomych i nieświdomych inspiracji i nie czyni to jeszcze z niego dzieła wtórnego.

Także zdecyduj się: czy rozmawiamy o luźnej inspiracji (a wtedy właściwie nie mamy o czym rozmawiać, bo każdy się z tobą zgodzi), czy o rżnięciu patentów na potęgę i "grze bez pada"? Bo to dwa różne tematy.
22-11-2010 00:42
Gonz
   
Ocena:
+1
po kolei.

ad1 ja tez nie obalam. może stawiam. ale nie obalam. obalić próbujesz ty i Craven.


ad 2 i 4 przy okazji - growość - nie definiuję growości, bo to nawet w przypadku gier jest trudne do zdefiniowania i chyba takiej definicji nie ma. np Heavy Rain to niby gra, ale dla mnie jakaś taka mało growa. dla odmiany oglądająć Dead Race ze stathamem ręce same mi w kinie szukały pada. na Avatarze miałem ochotę przewijać nudne cut-scenki. wiesz o co mi chodzi w tekście, bo zauważasz coś takiego, albo nie. zbiór inspiracji czy nawiązań czy zapożyczeń czy czort wie co powodował że czułem się na seansie gry bez pada. dla mnie to jest w związku.

ad 3 - zastanawiam się czy to jest tak że ja rozumiem tamto zdanie ale ty nie rozumiesz mojego, czy po prostu stwierdziłeś że zripostujesz podobną figurą retoryczną. w obu przypadkach jesteśmy w martwym punkcie.
22-11-2010 10:56
Siman
    @Gonz
Ocena:
0
"ad1 ja tez nie obalam. może stawiam. ale nie obalam. obalić próbujesz ty i Craven."

To dlaczego piszesz o "lansowaniu na rewolucję" i "przewrocie w kinie" Avatara, a potem cztery bite akapity pastwisz się nad tym stwierdzeniem?


"wiesz o co mi chodzi w tekście, bo zauważasz coś takiego, albo nie."

Nie. Albo piszesz klarownie i ja wiem o co ci chodzi, choćbym konsoli nie widział nawet na zdjęciach, albo piszesz bełkotliwie i ja nie wiem o co ci chodzi, nawet jeśli myślę podobnie jak ty. Sugeruję drugą opcję.

Dlaczego? Ponieważ gdybyś napisał cały felieton w tym tonie, co ostatni komentarz, gdybyś zaczął od zdania "dlaczego siedząc w kinie czuję się, jakby ktoś mi zabrał pada?", to bym ci przyklasnął i sam może napisał notkę o przenikaniu się środków wyrazu.

Ale w twoim tekście jest jeden (słownie: jeden) akapit na ten temat - trzeci od końca. Bez komentarza pod tekstem wygląda to jak n-te z kolei skojarzenie, jakie wyprodukował twój mózg myśląc o Avatarze, wrzucone ni w pięć ni w dziesięć.

Tymczasem we wstępie stawiasz tonem znawcy twarde tezy: kino kiwa się nad grobem, kinu zostało już tylko rżnięcie na potęgę patentów z branży komputerowej, a ludziska mówią, że Avatar to rewolucja, ja wam mówię - bzdury gadają. A potem lecisz tym tonem przez większą część tekstu.

Wszystkie w/w tezy są bzdurne i przy każdej poległeś w artykule. Ale żeby było zabawniej: nie o tym chciałeś napisać. No powiedz szczerze: nie bełkot?


"growość - nie definiuję growości, bo to nawet w przypadku gier jest trudne do zdefiniowania i chyba takiej definicji nie ma."

To dlaczego z takim przekonaniem twierdzisz, że filmy są growe?! Na litość! Jeśli się bierze za temat, który trudno zdefiniować, to ma się dwie opcje do wyboru:

1. Przyjmujemy uproszczoną definicję na potrzeby tekstu, którą omawiamy na początku i zaznaczamy, że jest taka celowo. Albo:

2. Przyznajemy, także na samym początku, że sprawa jest mglista i opieramy się na naszych odczuciach, a potem unikamy zbyt zdecydowanych opinii (bo "mglistość" je wyklucza).

Pomijam opcję, w której piszemy najpierw naukowy artykuł ludyczny: "Growość - próba definicji", a potem dopiero felieton. ;) Natomiast pod żadnym pozorem NIE robimy wywodu o historii filmu oraz gier, śmierci tego pierwszego i nie mówimy "ja wiem, tak jest, patrzcie, oto liczne przykłady".


"ad 3 - zastanawiam się czy to jest tak że ja rozumiem tamto zdanie ale ty nie rozumiesz mojego, czy po prostu stwierdziłeś że zripostujesz podobną figurą retoryczną. w obu przypadkach jesteśmy w martwym punkcie."

Opcja trzecia: ty nie zrozumiałeś mnie. Wskazówka: mówiłem o wybiórczości tekstu, więc prawdopodobnie celowo wymieniłem gry, które ominąłeś w tekście.
22-11-2010 12:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.